Wytapianie wosku

Kiedy więc robi się chłodno i pszczoły stopniowo ograniczają loty, przystępujemy do pracy z woskiem. Pierwszym etapem jest uzyskanie surowca nadającego się do przetopienia. W tym celu, jeszcze w sezonie gromadzę wszelkiego rodzaju  fantasmagoryczne konstrukcje pszczele, które kolidują z powszechnie przyjętym systemem plastrów w drewnianych ramkach. Za pomocą dłuta, podczas każdej wizyty przy ulu, zdrapuję tą dziką zabudowę – mostki między ramkami, plasterki powciskane w przeróżne (dziwne dla mnie, choć nie dla nich) miejsca, a także wygryzione lub usunięte mateczniki pszczele.  Drugim ważnym źródłem wosku są odsklepy, czyli zdrapane podczas procesu pozyskiwania miodu, wieczka komórek miodowych.  Na koniec przystępuję do najbardziej żmudnego,  pozyskiwania wosku ze starych lub uszkodzonych plastrów. Praca ta wymaga wycięcia plastra z ramki, najlepiej w częściach, by nie uszkodzić nawleczonego drutu. Im mniej „ciał obcych”( tj. fragmenty drutu, gwoździe czy całe ramki) znajdzie się w topiarce, tym wosk będzie lepszej jakości.  Gdy zgromadzę już odpowiednią ilość materiału, zabieram się za właściwie wytapianie. Do dyspozycji mam dwie topiarki : słoneczną i parową. Choć pierwsza jest niewątpliwie lepsza (nie potrzebuje zasilania, tworzy lepszej jakości wosk na węzę, nie wymaga specjalnego dozoru)  niestety działa wyłącznie w wysokich temperaturach letnich. Topiarka parowa jest odporna na kaprysy pogody i można jej użyć właściwie zawsze przy temperaturach dodatnich, szczególnie jeśli stoi w pomieszczeniu.  Potrzebuje jednak wspomagania butli gazowej oraz palnika, stałego nadzoru, a wytapiany w niej wosk ma niższą temperaturę topnienia. Zasada działania jest prosta. Na spód topiarki wlewamy wodę, podgrzewamy ją, a gorąca para powoduje rozpuszczenie wosku, który spływa do wiaderka.  Aby wosk dał się z niego wyjąć, na spód wlać trzeba nieco wody. Wytapianie wosku jest więc doskonałą okazją do andrzejkowych wróżb!